0
Ilona Wróblewska 7 lutego 2017 18:12
To mój pierwszy wpis na fly4free. Mam nadzieję, że Wam się spodoba :)

Pewnego sierpniowego wieczora wertowałam internet w poszukiwaniu lotniczych okazji :) Natrafiłam na promo Ryanair Berlin-Rzym za 46 eur/os w grudniu. Pierwotnie planowałam jednodniówkę z koleżanką, ale skończyło się na wyjeździe rodzinnym z jednym noclegiem.

No i nadszedł 3 grudnia...

Z reguły jeżeli gdzieś jedziemy nie skupiamy się planowaniu od A do Z, jednak w tym przypadku należało zrobić wyjątek. Chyba domyślacie się dlaczego... ;) Koniecznym było ustalenie trasy, bo czasu było niezwykle mało a atrakcji niezliczenie wiele. Zanim ostatecznie zapadła decyzja o tym co po kolei zwiedzamy zrobiłam mały research i na podstawie kilku tras ustaliłam własną. Decyzja o trasie zapadła w wieczór poprzedzający wyjazd.

Ale od początku. :) Do Berlina jechaliśmy autem. Trasa zaczynała się w Krośnie Odrzańskim (gdzie mieszkają nasi rodzice) skąd wyruszaliśmy ok. 3.45 nad ranem. Oczywiście wszystko było wyliczone co do minuty. Na szczęście nie mieliśmy problemu ze znalezieniem zarezerwowanego parkingu i na szczęście zgodnie z przeczytanymi (i zasłyszanymi opiniami) był on dosłownie na przeciw lotniska Schonefeld. Z językami na brodzie (a ja dodatkowo ze śpiącą Hanią na rękach) biegliśmy ile sił w nogach, bo za 10 minut zamykano bramki! Ha! Oczywiście,że zdążyliśmy :) I dzięki temu praktycznie od razu wchodziliśmy do samolotu. Skróciło to oczekiwanie do minimum, miejsca w samolocie i taki mieliśmy, a odrobina adrenaliny pozwoliła się rozbudzić.
I tym sposobem o 8.10 byliśmy w Rzymie. Szybki transport na dworzec Termini i...

PIERWSZY DZIEŃ - CZAS START! :)

Pierwsze co zrobiliśmy to poszliśmy do hotelu poprosić aby móc zostawić bagaże w przechowalni, żeby nie chodzić z nimi cały dzień. Nadmienię, że meldunek był możliwy od 13, ale Pani Recepcjonistka była tak uprzejma i dała nam klucze od razu, mimo, że ledwie minęła 9.30. Szczęśliwi, że tak się stało, zjedliśmy szybkie śniadanko i w drogę! Pojechaliśmy metrem na Stację Ottaviano, gdzie celem był Watykan. Zaczepiani przez dziesiątki naganiaczy, którzy za wszelką cenę chcieli oszczędzić nam czekania 2-godzinnej kolejce do Muzeów Watykańskich i zaproponować bilety za min. 40 eur od osoby ( prawie siłą przymusiłam jednego z takich jegomości, żeby mi powiedział cenę - nie było łatwo, bo ich zadaniem było skierowanie nas do biura, "tam za rogiem" ), w końcu dotarliśmy do początku kolejki... I tutaj kolejna niespodzianka (pozytywna oczywiście)! I myślę, że każdy rodzic zgodzi się ze mną, że podróże z dzieckiem dużo ułatwiają (a z dzieckiem na ręku jeszcze bardziej!) :)
UWAGA! UWAGA!
Po dotarciu do miejsca, w którym powinniśmy zacząć oczekiwanie w kolejce, uprzejmy Pan z obsługi muzealnej kierujący kolejką, zobaczył udręczoną matkę z dzieckiem na ręku (patrz MNIE)
i nakazał iść drugim korytarzykiem, omijając całą kolejkę z boku. Cała szczęśliwa nagle poczułam nowy przypływ sił (mimo, że nosić 18 kg ciałko nie jest lekko), że zaoszczędzimy czas, którego mamy przecież jak na lekarstwo i wołając resztę grupy ( 3 osoby dorosłe, które już nie miały dziecka na ręku) szliśmy dziarsko do przodu. Zamarłam kiedy usłyszałam, że ktoś każe mi wracać do drugiej kolejki ( tej dłuuugiej), ale powołanie się na pierwszego z pracowników pomogło. W trakcie tej krótkiej drogi, ktoś chciał również zawrócić mojego męża i pozostałych, ale walczyłam dzielnie i w końcu dotarliśmy do bram Museo Vaticani :) Jeszcze tylko pytanie do Strażnika wpuszczającego do budynku Muzeów czy możemy wejść bez kolejki i już! :) Dzięki temu zaoszczędziliśmy przynajmniej 1 h!
Czyż podróżowanie z dzieckiem nie jest piękne???

Po dwóch godzinach spędzonych na oglądaniu posągów, malowideł, rzeźb, gobelinów i innych takich, zmierzaliśmy do wyjścia. Hania była już nieco zniecierpliwiona i włączył jej się tryb Osiołka ze Shreka "Mamo! Daleko jeszcze?" Aż w końcu zrezygnowana stwierdziła, że "te korytarze nigdy się nie skończą!" ;) Na szczęście dla naszego Małego Podróżnika skończyły się i znaleźliśmy się na świeżym powietrzu, gdzie dziecko w końcu mogło dać upust swojej energii.

Krótki odpoczynek i ruszyliśmy w drogę do kolejnej atrakcji - Placu Świętego Piotra. Tutaj również nie byliśmy zaskoczeni długością kolejki. Ale pomysłowa mama (patrz JA) wiedząc, że sposób z dzieckiem na ręku jest całkiem skuteczny, poszłam do kolejki i zapytałam uprzejmie czy ktoś by nas wpuścił. Oczywiście znalazło się paru chętnych i tym sposobem również zaoszczędziliśmy bardzo dużo czasu. Nie wszyscy jednak skorzystali z takiej możliwości (chłopcy postanowili poczekać na mnie, Hanię i Martę na Placu, odpuszczając sobie Bazylikę Św. Piotra). Niestety podczas zwiedzania tego przepięknego, monumentalnego Kościoła, z jedną z najsłynniejszych rzeźb Michała Anioła - Pietą, Hania zaczęła dawać wyraźne oznaki, że pora na dłuższy odpoczynek, a nawet sen. Zwiedzanie nabrało zawrotnego tempa, bo ręce/ramiona taty były potrzebne na ratunek. ;) Wiedzieliśmy już, że to jest odpowiedni moment na poszukanie miejsca na pyszny, włoski obiadek. Po drodze obejrzeliśmy (oszczędzając sobie wchodzenia) Zamek Św. Anioła oraz przeszliśmy na drugą stronę Tybru przez Most Św. Anioła. Hania odpłynęła na rękach u taty, więc czym prędzej staraliśmy się znaleźć miejsce na odpoczynek. Udało się i osiedliśmy w uroczej włoskiej knajpce z pyszną pastą i pizzą. Cieniutkie, wypieczone ciasto, mało składników i makaron al dente to kwintesencja Włoch. Mniam... Hani nie dało się obudzić żadnym sposobem, więc żeby zabić jakoś czas zamówiliśmy karafkę włoskiego... No właśnie czego? ;) Był to baaardzo miły przerywnik wycieczki i czas na "pooddychanie" włoskim klimatem w takim tempie jakie nam najbardziej odpowiada. A nasze dziecko spało chyba z 1,5 h. Po obudzeniu była wypoczęta i pełna energii. Tryskała humorem, więc mogliśmy kontynuować wycieczkę.

I ta część wycieczki poszła już szybciutko, bez większych przygód. Poszliśmy w kierunku Placu Navona, gdzie znajduje się Fontanna
4 rzek, do której wpadł Tom Hanks w filmie Kod Leonarda da Vinci ( jeżeli coś pokręciłam - proszę poprawcie mnie :]). Tam Haneczka naciągnęła tatusia na przejażdżkę karuzelą, podobną do tych, które można spotkać w Paryżu. Następnie udaliśmy się w stronę Panteonu. Kochani! Ta kopuła robi takie wrażenie, że aż kręci się w głowie patrząc w górę :) A potem? Potem przyszedł czas na atrakcję wieczoru. Fontanna di Trevi to jedna z najpiękniejszych fontann na świecie. Robi ogromne wrażenie, a wieczorem gdy jest podświetlona... Ach... Widok na długo pozostaje w pamięci. Jak dla mnie stoi na równi z lazurem Oceanu na Dominikanie. Jeszcze tylko tysiąc selfie - niestety nieco rozmazane, ale pamiątka jest! :)
Ostatnią atrakcją wieczoru były Schody Hiszpańskie. Tutteż już bez pośpiechu skupiliśmy się na siedzeniu i obserwowaniu przechodzących ludzi. Wyobraźcie sobie, że zbliżała się 21,l a było tak przyjemnie i ciepło, że gdyby nie zmęczenie starszej części grupy, moglibyśmy siedzieć do północy. A i udało mi się zrobić interes życia! :)
Kupiłam selfie sticka! Ale za ile? Ha! Z 15 euro udało mi się osiągnąć cenę - UWAGA! UWAGA! 3 EURO! Tadam! Dziękuję! Oklasków nie trzeba. ;)
Udaliśmy się jeszcze na pyszny włoski makaron, który był podawany przez Pana z Bangladeszu (Ło matko! Gdzie to jest?!?On oczywiście też nie wiedział gdzie leży Polska).
I tym miłym akcentem zakończyliśmy nasz pierwszy, bardzo intensywny dzień. Wsiedliśmy w metro i po powrocie do hotelu, po szybkim prysznicu odlecieliśmy w otchłań błogiego snu. :)

Jeżeli podobała Wam się moja relacja zapraszam do odwiedzin mojego bloga www.cheapholidayperfectstay.blogspot.com - znajdziecie tam rozszerzony opis, przygotowania oraz drugi dzień :) A także inne :)

Dodaj Komentarz